sobota, 22 listopada 2014

Per Aspera Ad Astra

Per Aspera Ad Astra





Dziesiatki par oczu cierpliwie obserwuja mój ruch w kierunku mikrofonu, umieszczonego w samym centrum sali gimnastycznej. Doskonale zdaję sobie sprawę że to co za chwile uslyszy grupa nauczycieli i dyrektorow Beijing Biss International School moze wywolac szereg skrajnych reakcji. 
Od wielkiego szoku az po zawiniecie mnie w bialy kaftan. Czuje jednak ze to co chce przekazać, ma jakiś glebszy sens, mimo ze ukryty gdzies pomiedzy slowami...
_________________________________________________________________________________

Minely juz prawie cztery miesiace od naszej emigracji do Pekinu - pieknej opowiesci romantyczno-przygodowej. Postacie i wydarzenia zmieniaja sie jak w kalejdoskopie i nie ma czasu aby wszystko dokladnie przeanalizowac. Czy to jest jednak potrzebne? Przemijamy w zastraszajacym tempie - jak to mawiał moj kumpel Janek, wiec nie ma na to czasu. Warto jednak wyciagac wnioski.




Jak wiadomo, w kazdej bajce bohaterowie trafiaja na wiele przeszkod i nie zawsze jest rozowo. Co to była by za bajka gdyby wszystko ukladalo sie idealnie od poczatku do konca? I jak kruchy musi byc zwiazek ludzi ktorzy nie wyszli wspolnie z żadnych tarapatow lub problemow, ktore przeciez go wzmacniaja.  Wiem też że każda bajka dobrze sie konczy i para bohaterow w koncu bedzie razem - juz na zawsze. 
Moment  " ... i żyli dlługo i szczesliwie..." mial nastapic pewnego lipcowego poranka, kiedy to pokazalismy chinskie wizy skosnkookiemu urzednikowi. Za chwile wszystko bedzie pierwsze ... Nowe mieszkanie, praca, wyzwania, jezyk, przygody, wpadki, śmiech i łzy. To w tym miejscu, juz za kilka chwil urodzi się nasza córeczka i juz na zawsze w jej paszporcie, pod rubryka " MIEJSCE URODZENIA" bedzie widniec Pekin... To tutaj zrobi swoje pierwsze kroki, i wypowie swoje pierwsze słowo  -  " tata". Bedziemy ja ubierac w qipao, nauczymy jesc paleczkami i bedziemy razem ogladac chinskie bajki ( w koncu nikt sie nie bedzie dziwil ze je ogladam). Z naszej dziewczynki wyrosnie mała Chinka. Urodzi sie i spedzi tu swoje pierwsze lata. Ale bedzie wesolo ...


Chinka w qipao


Plany sa jednak dla architektow. Czemu nasze " i zyli dlugo i szczeliwie - razem" musialo sie znowu przedluzyc w czasie? Prawda jest taka - juz od siedmiu tygodni usmiech mojej żony nie wita mnie w progu kiedy wracam z pracy. Miejsce gdzie obecnie mieszkam juz nie jest domem - jest poprostu mieszkaniem. Chiny ktore mialy byc wisienka na torcie staly sie pulapka. Dziela nas tysiace kilometrow i to akurat teraz, kiedy nasza dziewczynka coraz czesciej upomina sie o wyjscie na swiat.
Trzeba byc dzielnym - powtarzam tak czesto jak Pudzian swoje " tanio skory nie sprzedam".
W Pekinie krew mojej żony jest na wage złota wiec w razie jakichkolwiek komplikacji mogłoby byc ciezko z transfuzja. Z bolem serca podjelismy decyzje o jej powrocie do Polski.




Zaczal sie rozdzial pod tytulem rozlaka. Czasem budze sie w srodku nocy szukajac Jej dłoni. Za kazdym razem kiedy wchodze do domu, mam nadzieje ze bedzie tam Ona, rzuci mi sie na szyje i powie "niespodzianka!". Ale zostaly tylko Jej ubrania i krem Nivea.
Z pomoca przychodzi mi zakurzone marzenie o przywłaszczeniu sobie chinskiego pisma. Zawsze mialem o to zal ze po roku ciezkiej pracy jakies 7 lat temu, poprostu je zostawilem. A bylem przeciez juz tak blisko celu... Stara miłość jednak nie dala o sobie zapomniec a ogien na nowo sie rozpalil. 
Wzniecil pozar w moim umysle o wiele silniejszy niz wczesniej. Widok bialego chlopaka zaglebionego w lekturze chinskich literek stal sie jedna z pekinskich atrakcji. Moja ufajdolona od chinskiego sosu ksiazka (kiedys nie domknalem opakowania po jedzeniu i wlozyem je do plecaka) towarzyszy mi od rana do wieczora. Pamietam ze jakies 3 tygodnie temu zdziwilem starsza kobiete w metrze do tego stopnia ze wyciagnela aparat i zaczela mi bez pozwolenia robic zdjecia. Innym razem jakis Chinczyk wyciagnal dugopis i dorysowal jedna kreske nad jednym z moich krzaczkow.
Marzenie o przeczytaniu chinskiej gazety jest w zasiegu reki i wiem ze juz nic mnie nie powstrzyma.
Doszedlem zbyt daleko zeby sie teraz poddac.



Dziesiatki par oczu nie spuscily ze mnie wzroku. Grono pedagogiczne juz za chwile przekona sie o znaczeniu slowa determincaja. Nieopowiedziana historia ujzy swiatlo dzienne. Glos mi drzy kiedy wypowiadam pierwsze slowa.
- Witam wszystkich. Jako nauczyciele, pewnie wiele razy slyszeliscie slowa "szkola jest moim domem". Dla niektorych z nas te slowa nie sa przenosnia. - Patrze w oczy i usta wicedyrektorki otwierajace sie ze zdziwienia. Wieksza czesc widowni juz chyba domysla sie zakonczenia tej historii. W tyle slysze Angielke ktora zaslaniajac usta mowi - Oh my God ...
To bylo trzy tygodnie temu, kiedy w piatkowy wieczor sleczalem nad chinskim pismem. Normalni ludzie pewnie juz dawno swietuja weekend, ale nie ja. Jest grubo po północy a ja ciagle jestem w swojej klasie. Ostatnie metro odjechalo ponad godzine temu. Pocieszam sie tym ze wiekszosc ludzi sukcesu uwazana byla za dziwakow i kazdy z nich byl obsesyjnie pochloniety swoja pasja i darzeniem do wyznaczonego celu. Oni wiedzieli ze sukces to nie jest kwestia szczescia i nie jest zarezerwowany dla nielicznych. Nie bali sie porazki.
- Tak ... To byl piatkowy wieczor, a raczej sobotni wieczor a ja ciagle bylem pochloniety nauka.
Zdecydowalem sie wiec na spedzenie nocy w mojej klasie. Przytargalem siedzisko dla gosci z korytarza aby nie musiec spac na lawce, wzialem prysznic w szatni od wychowania fizycznego, wrocilem do klasy i zasnalem jak dziecko.
Wsrod setek zdziwionych twarzy i oklaskow wrocilem na swoje miejsce.



_________________________________________________________________________________

Wiem ze pewnego dnia przyjdzie do mnie moja córeczka i powie z duma:
- Tatusiu!!! Wiem kim chce zostac gdy dorosne!

 To jest moment na ktory czeka wielu rodzicow. Ich ambicje za kilka chwil ujza swiatlo dziennie.  Wiedza ze ich pociecha jest dobra z historii, wiec zawod prawnika bylby idealny. 
- Tatusiu!!! Ja chce byc baletnica!!! 
- Pomysl o tym córeczko. To bardzo ryzykowne i jest mala szansa na powodzenie. I male pieniadze i ... przez jedna kontuzje mozesz wszystko stracic! Zastanow sie nad tym. Lepiej by bylo gdybys ...
- Ale to jest moje marzenie tato!
- Ja tez mialem kiedys marzenie ale ... No wlasnie ale ... Mialem kiedys marzenie ale nie mialem wystarczajaco odwagi zeby je spelnic. Balem sie ze mi sie nie uda. Nie chcialem wyjsc na idiote przed calym swiatem w razie porazki. 

 Wiem jednak ze w moim przypadku bedzie inaczej. Gdy moja coreczka powie mi ze chce zostac baletnica, pochyle sie nad jej małym ciałem, przytulę mocno i szepnę do ucha:
- Kochanie ... nie wahaj sie i spelniaj swoje marzenia ...                       Tak jak ja zrobiłem!



czwartek, 6 listopada 2014

Hobby czy obsesja

Hobby czy obsesja?




Salwa z klasy dziesiatej opuściła klase, życzac mi udanych wakacji:
do zobaczenia w przyszły czwartek panie Dopart
do zobaczenia w przyszły czwartek Salwa. Nie zapomnij zrobić pracy domowej!

Dźwięk zamykanych drzwi oznacza jedno - kolejne godziny spędzę w towarzystwie chińskiego pisma. Szybkie espresso budzi mnie do życia. Witam w moim świece - kolorowej krainie zakręconych, wygiętych i piegowatych znaczków, teoretycznie zarezerwowanych dla rasy żółtej.
Czuję się jak intruz albo szpieg odkrywajacy tajemnicze sekrety. Krok za krokiem i wszystkie te małe puzzle zaczynaja do siebie pasować, tworzac większy obraz. 




Czasami czuję że to hobby staje się obsesja. Po dziesięciu godzinach niemal ciagłych powtórek, chińskie znaczki wiruja mi w głowie. Pamiętam gdy dzisiaj szedłem ulica. Zauważyłem Swiateczna dekorację składajaca sie z przypadkowych kresek.
- to wyglada jak 田!- pomyślałem … - to musi być 田!

Dzisiaj przekroczyłem magiczna barierę pięciuset znaczków. Całkiem nieźle, ale zajęło mi to nieco ponad miesiac. Jeśli chce marzyć o biegłym czytaniu, muszę nauczyć się jeszcze 7 razy tyle. Muszę być szybszy! Według wszystkich znaków na niebie i Ziemii, moja córeczka urodzi się dokładnie za 99 dni. Znaczy to że musze się uczyć około 30-stu znaczków każdego dnia. Brzmi racjonalnie, ale najtrudniejsze jest to że MUSZE powtarzać poprzednie znaczki CODZIENNIE, aby weszły do mojej pamięci długoterminowej. Czasami zajmuje to 2 godziny, zanim mogę pomyśleć o nauce nowych.

Mój zwiazek z Chińskim pismem jest zmienny. Czasami śmiejemy się z tych samych żartów, tak jak z tego że znaczek “zazdrość” zawiera w sobie symbol kobiety 妒. Pomyślałem o chińczyku który wymyślił ten znaczek ponad 4000 lat temu … Wyglada na to że pewne cechy kobiety sa ponadczasowe. I dlaczego kombinacja znaczku świni i dachu  家 oznacza dom? Zagłębiam się w kulturę … Znalazłem! Swinia pod dachem przynosi szczęście rodzinie! Tak samo jak kobieta pod dachem 安 oznacza spokój. Jak widać, znaczki sa integralna częścia chińskiej kultury.



Jest godzina 22.00 a ja ciagle jestem w mojej klasie. Uczniowie i całe grono pedagogiczne poszli do domu wieki temu. W sumie to maja wakacje to nie ma się im co dziwić. Przez szybkę w mojej klasie zaglada chińska twarz ochroniarza. Odrazu widzę co sobie myśli - “idź do domu białasie”. 
Ja nie mam teraz domu. Miejsce w którym mieszkam nie nazwa się domem, dopóki moja żona ponownie tam nie zamieszka. Okrutny los rozdzielił nas, ale na szczęście tylko na jakiś czas. Za 7 tygodni znowu będziemy razem … 
Jest 22.00 - koniec chińszczyzny na dzisiaj! - mówię do siebie przechodzac przez ulicę i gapiac się na znaczek 行人 który oznacza pieszego. Jakoś dziwnym trafem osoba skazana na śmierć brzmi identycznie … pieszy = skazany na śmierć?

Patrzac dookoła i polujac na nieznane znaczki zauważyłem wielkie żółte M, oznaczajace w każdym języku to samo. Fajnie by było wypić sobie kawę i zrelaksować się na chwilę … Zapomnieć o wszystim i … pouczyć się jeszcze chwilę.





Teraz jakoś wszystko idzie łatwiej! Po ośmiu godzinach powinienem być zmęczony, ale poziom mojej energii wzrasta! Mój mózg znowu działa więc zaczynam pisać na serwetce. Pełno chińczyków gapi się na mnie, ale co mogę z tym zrobić? Chińczyk uczacy się polskiego w polskim McDonaldzie w środku nocy też wydawałby mi się ciekawy. Takie zjawsko o którym zapomina się po kilku sekundach. Zamykam ksiażkę o 22.45. Ostatnie metro odjeżdża o 23:00 ! Szybko! 快乐!
Inaczej będę musiał iść do domu na piechotę … I prawdopodobnie uczac się przez ten czas. Uznaję to za świetny pomysł. Nagradzam się hamburgerem i idę przed siebie. Uśmiecham się do policjanta zamkniętego w niewielkiej budce. 




Powtarzam głośno słówka z dzisiaj. Nauczyłem się dziś przydatnego zwrotu “ Jestem świadomy że “. Aby to zapamiętać, muszę to powtórzyć jakieś 40 razy. Im głośniej tym lepiej - jakimś sposobem to zawsze działa. Nie mogę krzyczeć w klasie ani w domu, ale tutaj? Kto mnie powstrzyma?
"我知道一个事实!!! 我知道一个事实!!! 我知道一个事实!!!

Niestety nie byłem świadomy że minałem parę chińczyków, którzy byli bardzo … zaskoczeni powiedziałbym. Momentalnie przestałem wrzeszczeć i poczułem się jak pajac. Ich twarz nie wyrażała “jaki zabawny białas”, ale raczej “ to chyba jakiś wariat!”. Historia białasa wrzeszczacego  że nie jest świadomy już pewnie kraży po Pekinie i okolicach.

W końcu otwieram drzwi do mojego pustego mieszkania na 太阳公园. Wiem że pewnego dnia to miejsce znowu nazwę domem. I będziemy razem już na zawsze … póki śmierć nas nie rozłaczy.
直至死亡將我們分開 - powiedziałbym ...








wtorek, 23 września 2014

Chińskie Panta Rhei



Wszystko płynie można by rzec - w stukocie odjeżdżającego metra, w rozmowach chińskich dziadków z których wyłapuje pojedyncze słowa, w łopocie flagi za oknem klasy 221, gdzie garstka dzieci uczy się języka hiszpańskiego. Czasem się w niej zamykam i zasuwam roletę, odseparowując się od całego społeczeństwa. Wyciągam nogi na stol, wlewam mleko do kawy i zaciągam sie zapachem chińskiego naleśnika z warzywami. Spośród dziesiątek komputerowych wiadomości wyłapuję te z prośbą o kolejne wpisy na blogu. Brak czasu? A może życie sie ustabilizowało i brak emocji powoduje brak tematów? Czy Pekin znormalniał i teraz jest po prostu naszym domem?         O dziwo na brak emocji nie możemy narzekać a akcja w naszej powieści przygodowo-romantycznej zmienia się z każdą minutą. Często się zastanawiam kiedy nasz pociąg trochę zwolni. Ciągle cos sie zmienia - kraje, ludzie, zapachy, marzenia. Teraźniejszość zbyt szybko staje się przeszłością i obraz za oknem rozmywa się i staje się niewidoczny. I nawet kiedy wydaje się ze wiatr w naszych żaglach trochę ustaje, nagła wichura porywa nas w nieznanym kierunku. I tak bylo od zawsze. Od poczatku Nas, ląd na horyzoncie był tylko złudzeniem.


... I remember we were driving, driving in your car 

Speed so fast I felt like I was drunk

City lights lay out before us

And your arm felt nice wrapped 'round my shoulder

I had a feeling that I belonged

I had a feeling I could be someone, be someone, be someone ...



... Pamiętam kiedy jechaliśmy twoim samochodem
Z tak duza prędkością że czułem jakbym był pijany.
Światła miasta kładły się przed nami
I to było miłe kiedy objęłaś mnie ramieniem
I miałem odczucie że tutaj jest moje miejsce
I miałem odczucie, że mógłbym być kimś, być kimś, być kimś ...



Wiem ze kiedyś tam zawitamy - do miejsca gdzie trawa jest bardziej zielona i w którym zostaniemy na dłużej. Na razie jednak, pakowanie naszych głów wspomnieniami jest ważniejsze. Ciekawość tego co przyniesie jutro. Czy nie o tym marzyłem ja, Ona, a potem My oboje? O życiu, w którym każdy dzień byłby inny od poprzedniego? O opuszczeniu bezpiecznej przystani, poznawaniu dzikich plemion z  dziecięcych marzeń i odkrywaniu tego co nieodkryte? O wtopieniu się w tę inność aż stanie się normalnością?
Pamietam dokladnie chwile, kiedy wiele lat temu powiedzialem koleżance z klasy o moich planach na idealne życie:
- Skoncze sinologie, zostane tlumaczem i reszte zycia spedze w  podrozy! - Niczego nie bylem tak pewny jak tego. Wyobrazalem sobie jak siedze pod palmami na Karaibach i tlumacze na chinski jakis skomplikowany tekst, a potem zakladam plecak i jade dalej.
Jednak tego co zdarzylo sie w kolejnych rozdzialach tej opowieści nawet bym sobie nie wymarzyl. Opisana wyzej kolezanka z klasy zostala moja żoną i wspólnie zwiedziliśmy poł świata.
Na moje zapytanie o tym czy bedzie ze mna mieszkac w Hiszpanii odpowiedziala:

"Wszedzie z toba pojade"...




 Od poczatku wiedzialem ze los podarowal mi najcudowniejsza kobiete, przy ktorej moge byc poprostu Grzegorzem w czystej postaci. Po tym jej zdaniu przekonalem sie o tym jeszcze bardziej. Jakby to powiedział mój tata " trafilo ci sie jak slepej kurze ziarno".

Po dlugiej ewolucji nasze podroze i zycie stalo sie bardziej cywilizowane. Nawet ostatnio zdalem sobie z tego sprawe, gdy spotkalismy polska wycieczke na chinskim murze. Jedna z dziewczyn pytala o to z jakim biurem podrozy przyjechalismy. - My tu mieszkamy - odpowiedzialem.

Zycie w podrozy - juz bez plecaka na plecach i codziennego zmieniania hosteli. Bez liczenia kazdego grosza ... ale za to z codziennym wstawaniem do pracy, wydzielonymi wakacjami, rachunkami za gaz i innymi atrakcjami cywilizowanego życia. Wiem jednak ze podrozujac z pleacakiem, nie dalbym rady zaglebic sie po uszy w kulturę danego kraju i chociaz przez chwile stac sie Chińczykiem, Jamajczykiem czy Szwedem. Dlaczego jestem szczesliwy? Mam kochajaca zone, ktora nie rzucala slow na wiatr mowiac ze pojedzie ze mna na koniec swiata. Co jeszcze? Mam takie zycie o jakim marzylem juz jako maly chlopiec. I jest jeszcze cos ...





Po raz kolejny dzis podchodze do okna mojej klasy. Pomimo dwoch miesiecy w Pekinie, ciagle nie moge uwierzyc w to co sie teraz dzieje. Patrze sie na mrzawke za oknem i powiewajaca flage Beijing Biss International School. Czas nie istnieje.
- Sir ... Sir! - Z krotkiej zadumy wyrywa mnie Komal - jedna z uczennic, ktora prosi o przetlumaczenie slowa agobiado na angielski. Przerabiamy wspolnie tekst o potrzebie bycia kreatywnym. Wspominam tez cos o roznicy pomiedzy dwoma hiszpanskimi czasami przeszlymi i jestem w swoim swiecie. Zaglebiam sie w cos, co istnialo od zawsze i co zbliza mnie do Boga, bo cos tak doskonalego jak gramatyka nie moglo byc wymyślone przez człowieka.



Prawde mowiac, jezyki obce to nie byla milosc od pierwszego wejrzenia. Skutecznie nie dalem sie zgermanizowac na lekcjach niemieckiego w liceum, a z angielskiego tez nie bylem orlem. Sporo wody musialo uplynac w Amazonce, abym sie przekonal ze nie poznam ludzi tak naprawde, jesli nie poznam ich jezyka. Chec kominukacji zamienila sie w prawdziwa pasje, a potem w sposob na zycie. I jestem pewny ze to sie nie zmieni. To wlasnie sprawia ze jestem jeszcze bardziej szczęśliwy - to jest to cos - mam prace w ktorej jestem otoczony dziesiątkami rożnych języków ... i jeszcze mi za to placa! Czy jednak takie życie to kwestia szczescia albo przypadku? Czy wszystko zostalo mi podane na zlotej tacy? Czy ktos bez niczego zaproponowal mi prace marzen? Czy od tak sobie zostałem Polakiem uczącym jezyka hiszpanskiego po angielsku w Chinach? Na dodatek uczennicę, której tata jest Francuzem a mama Wietnamką? Jeszcze nie dodalem ze siedziba glowna mojej szkoly znajduje sie w Singapurze.






Cofnijmy sie w czasie do maja 2013. Byl to jeden z najszczesliwszych miesiecy w moim zyciu - na początku maja dostałem prace w lokalnej szkole w angielskim Bournemouth, a pod koniec maja bralem slub. Praca-dom-rodzina, jak by sie moglo wydawac. Stabilizacja dopadla i mnie. Jeszcze tylko dzidzia do pełni szczęścia.
Z pierwszym wrzesniowym dzwonkiem zaczelo sie cos czego sie nie spodziewalem. Moj poczatkowy entuzjazm opadl bardzo szybko. Jak przekonac bande 31 dzieci ze slumsow ze hiszpanski moze byc ciekawy? Na dodatek spora czesc z nich nie potrafi czytac we wlasnym jezyku.
Nie mialem pojecia ze potrafie zgromadzic w sobie az tyle nienawisci. Najgorsze bylo to ze nienawidzilem siebie. Za decyzje o zostaniu nauczycielem w rasistowskim kraju, w ktorym jezyki obce traktuje sie jako cos niepotrzebnego, bo przeciez i tak wszyscy na swiecie znaja angielski. Mialem w glebokim powazaniu przez co te dzieci musialy przechodzic i cale te bzdurne gadanie o tym ze w kazdym z nich jest odrobina dobra. Nienawidzilem ich i wiem ze one podswiadomie to czuly. Nienawidzilem siebie za to ze potrafie nienawidziec dzieci. Nienawidzilem calego tego systemu i tego do czego bylem tam zmuszany. Najlepszym jednak pomyslem bylo utworzenie klasy jezyka chinskiego dla 20 dzieci ktore nie radzily sobie z hiszpanskim lub francuskim. To byla dopiero mieszanka - 20 dzieci z dysleksją, dyskalkulią, dysfizyką i innym dysmózgowiem pozostawione na pastwę Grzegorza.
- Oczywiscie zrobie to! Pod koniec roku kazde z tych dzieci bedzie znalo 3500 znaczkow i bedzie potrafilo przetlumaczyc instrukcje obslugi żelazka na jezyk angielski.



Najgorsze bylo to ze moje przekonania kłóciły sie z tym czego mialem nauczac. Ktorys z tygodni byl poswiecony walce z homofobią. Jako swiadomie wierzacy chrzescijanin jestem zobowiazany popierać slowa Boga, ze homoseksualizm jest w jego oczach obrzydliwoscią (3 M18:22). Pamiętam słowa pana Hawke do osmiolatkow - " dla mnie nie ma czegos takiego jak zwiazek normalny - bo tak samo normalny jest zwiazek mezczyzny z kobieta jak zwiazek dwoch mezczyzn lub dwoch kobiet."



Do tej pory pamietam uczucie niemocy kazdego ranka, kiedy z trudem zmuszalem sie aby wyjsc z lozka. Kolejny dzień czucia sie jak ostatni śmieć. Kolejny dzien powtarzania zdania " nie potrafie zapanowac nad grupka dzieci - musze zmienic profesje bo skoncze w psychiatryku". Moze dzis znowu ktos sie pobije w mojej klasie, a potem przyjdzie dyrektorka i w ten sposob zleci pol lekcji?  Codziennie odliczałem dni do weekendu, ktory i tak mozna bylo rozbic o kant dupy, bo wypelniony byl myslami o zblizajacym sie poniedzialku. Jedyne ukojenie znajdowałem w ramionach mojej żony, gdy nie liczylo sie nic poza chwila obecna.
W koncu jednak nadchodzil moment gdy musialem opuscic bezpieczna przystań. W stosie niepotrzebnych dokumentów i bzdurnych mityngów, dzieki ktorym dyrektorka oszukuje sama siebie ze Bourne Academy to idealna szkola, uplywa kolejny dlugi dzien. Ja rowniez oszukuje sam siebie - ze to wszystko kiedys sie skonczy. Ze pewnego dnia obudze sie, a caly ten okres okaze sie tylko koszmarem.

-Sir ... Sir! - czy moge isc do łazienki? - Komal wyrywa mnie z zakamarków mojej przeszłości.
- Oczywiscie ze mozesz ! - odpowiadam z szerokim usmiechem. Po raz kolejny patrze na flagę Beijing Biss International School za oknem. Usmiecham sie jeszcze szerzej i wzruszam sie jak dziecko - udalo sie ! W koncu wszystko do siebie pasuje a ja ponownie moge zatracic sie we wszystkim co kocham, bez zadnej kolizji jednego z drugim. Ponownie dziekuje Bogu ze tak to wszystko wykombinowal! Ze po burzy znowu nastal sloneczny dzien a wszystko spowila kolorowa tęcza. Ze wstaje rano z uśmiechem na ustach bo wiem ze to będzie kolejny dobry dzien. Ze to co robie ma sens a moi uczniowie naprawde chca sie uczyc. Bycie nauczycielem znowu stalo sie fajne!






sobota, 30 sierpnia 2014

Pekin - moje miasto

PEKIN - MOJE MIASTO


Moj kumplel Jerry napisal mi ostatnio - " nie przyjechales tu na wakacje - Ty masz tu zyc"...
Mimo ze minal miesiac od naszej wyprowadzki, wciaz jest wiecej za niz przeciw. Chociaz ludzie harkajacy na ulicy juz mnie tak nie smiesza, a wskaznik smogu rzadko zaskakuje nas pozytywnie.
Ale w koncu przychodzi TEN DZIEN. Gdy otwieram oczy o 6 rano, patrze na niebieskie niebo i na spiaca zone obok mnie. Wtedy czuje ze jestem poprostu szczesliwy. Jeszcze kilka razy wciskam drzemke w telefonie. Moj plan wstawania o 5.30 rano i uczenia sie chinskiego chyba nigdy nie wypali.
W koncu wstaje, ubieram garniturowe spodnie i biala koszule. Na szyje zarzucam karte do metra na "smyczy" a na plecy czarny plecak NIKE ktory znalazlem kiedys na ulicy Manchesteru. Czas wyruszyc w droge do pracy. Codziennie mam nadzieje ze moze i tym razem cos mnie zaskoczy. Zamykam drzwi wejsciowe i wciskam guzik od windy. Po chwili jednak sie wracam bo znowu zapomnialem ladowarki. W koncu ja znajduje - byla w plecaku. Zabieram jeszcze smieci z domu i klade je przed drzwiami. Dlugi czas zastanawialismy sie gdzie jest wielki kontener na smieci. Po miesiacu ktos mi powiedzial ze smieci znikna same jesli postawisz je przed swoimi drzwiami.
To dziala! Czyli nie musimy juz wyrzucac ich przez okno albo spuszczac w toalecie! Specjalna osoba wyznaczona do tego zadania zabiera smieci w mgnieniu oka spod kazdych drzwi w naszym wiezowcu.


Ruszam w droge do metra. Dzis nie musze nosic maski wiec moge oddychac swobodnie. Zastanawiam sie czy spotkam na swej drodze chinczyka ktory nie bedzie sie na mnie gapil.
Mijam zaulki wiezowcow, na wpol spiace koty. Ja tez jestem jeszcze na wpol spiacy. Poranna kawa w szkole dobrze mi zrobi. Opamietuje sie jednak gdy widze faceta ktory spaceruje... Nie bylo by w tym nic dziwnego gdyby maszerowal przodem, ale on najwidoczniej czerpie przyjemnosc z chodzenia tylem. Mam nadzieje ze nie trafi na zadna dziure na swojej drodze. I gapimy sie tak na siebie przez kilka chwil.
- ale smieszny bialas! Jak mozna miec taki wielki nos!
- ale smiezny chinczyk! Poco chodzic tylem skoro mozna przodem.
Slyszalem kiedys  ze dla chinczykow mamy strasznie wielkie nosy. Zreszta nie tylko dla chinczykow ale tez dla japonczykow, gdzie slowo "gajjin" ktorym okresla sie obcokrajowca znaczy poprostu "wielki nos". O dziwo wielki nos w tych krajach to oznaka szacunku. Europejczycy pokazujac palcem na siebie, wskazuja na okolice swojego serca, Filipinczycy na usta, a Chinczycy na swoje male i krotkie nosy.





Do stacji metra mam okolo 1.5 kilometra i zazwyczaj zajmuje mi to okolo 15 minut. Wychodze z naszej dzielnicy i witam sie z mundurowym panem otwierajacym brame wejsciowa. Nie zazdroszcze mu stania tylu godzin w mundurku na pelnym sloncu. Spotkam go ponownie w tym samym miejscu za jakies 10 godzin. A potem za kolejne 24.
Pekin wyglada wszedzie jak jeden wielki plac budowy. Jest tu jednak zielono wiec jesli ktos chce uciec z betonowej dzungli, to nie ma zadnego problemu w znalezieniu parku.
Juz od miesiaca chodze ta droga i codziennie mijam te same twarze robotnikow spawajacych metalowe porecze. Usmiecham sie do nich a oni do mnie. To zawsze dziala. Usmiech w kazdym jezyku swiata oznacza to samo i wywoluje reakcje pozytywna. Chyba ze usmiechniesz sie do zony jakiegos gangstera a on to zauwazy.
To co mnie zdziwilo to maly namiot i lozko rozlozone w miejscu ich pracy.




Czasem zdarzy mi sie wstac wczesniej i obserwuje ich jak spia. Wydawac by sie moglo ze kazdy ich dzien jest taki sam - zaraz wstanie, pospawa rurki a wieczorem pojdzie spac i tak w kolko. Ale skad wiadomo ze oni nie sa szczesliwsi niz ja?  Moze kiedys poznam lepiej ich jezyk i odwarze sie z nimi pogadac.
Dochodze do stacji metra ktora rankiem zamienia sie w wielki bufet. To jedna z przyczyn dla ktorych jestem szczesliwy rano. To jedna z przyczyn dla ktorej  nie jem sniadania w domu. Jesli chodzi o zoladek, to urodzilem sie pod szczesliwa gwiazda i nic by mi nie bylo nawet po zjedzeniu starego kapcia. Przekonalem sie o tym nie raz jedzac podejrzanie tanie jedzenie w Ameryce Poludniowej, Indiach i Azji. Dobrze pamietam posilek do ktorego sanepid mialby wiele zastrzezen. Bylo to w Boliwii gdzie zmuszony bylem zyc bardzo tanim kosztem. Tam i tak jest tanio - obiad z napojem kosztowal okolo 4 zlotych w jako takiej restauracji - tanie i dobre. Za dwa zlote mozna bylo zjesc ryz z kawalkiem kurczaka w obskurnym bufecie - poprostu tanie. Za zlotowke mozna bylo kupic papaje albo mango - tanie, dobre i zdrowe. A za 20 groszy ... pamietam grupke ludzi skupionych wokol starowinki z garnkiem. Siedziala na ziemi z wielka chohla i co chwila cos mieszala. Co jakis czas na papierowej gazecie ladowala zolto-zielona paćka. Co to bylu - nie wiem do dzis. Ale pamietam ze mi smakowalo. 
Zawsze kochalem uliczne jedzenie i czesto dzieki niemu przypominal sobie o danym kraju. Wenezuela - tam byly pyszne arepas, czyli takie danie z fasoli. W Tajlandii byly sajgonki w glebokim oleju. W Laosie bylo curry ktorego nie zapomne do konca swoich dni i zielona oranzada w workach z rurka. A w Chinach? W Chinach sa nalesniki z "kurczakiem"  z "grilla", salata i jakas brozowa przyprawa. Od miesiaca ta sama chinka usmiecha sie z daleka i juz zaczyna smazyc cos co powinno byc miesem z kurczaka. Wymieniamy kilka zdan: a dlaczego dzis tak wczesnie, a czy mam zone, a gdzie jade, czy lubie Chiny, a co tu robie, itp.




Usmazone mieso laduje na malym nalesniku, wczesniej wysmarowanym jakas ostra, brozowa przyprawa. Do tego lisc salaty i pakujemy do plastikowego woreczka. Place 6 yuanow (jakies 2 zlote) zegnam sie i odchodze. Gdy czas pozwala, siadam na lawce z chinczykami i jemy wspolnie sniadanie. Najgorsze jest gdy czas nie pozwala i wiem ze bede to mogl zjesc dopiero za 15  minut.
Zjezdzam ruchomymi schodami do stacji metra. Jeszcze tylko przejde przez bramke ochronna i wrzuce plecak do rentgena. Przy jednym wejsciu do metra pracuje chyba z 5 osob w mundurach. Najciekawsza prace ma chyba chinczyk obslugujacy rentgenowski komputerek. Moze dzis jest jego wielki dzien i znajdzie w plecaku bialasa bombe i zostanie bohaterem narodowym?
Jeszcze tylko kupie bilet za 2 yuany ( 65groszy) albo poprostu zaladuje specjalna karte wieksza suma pieniedzy zeby nie musiec kupowac biletu codziennie. 65 groszy - tyle kosztuje bilet do KAZDEGO miejsca w Pekinie. Nawet do tego oddalonego o godzine. 
Przechodze przez bramke i ide do metra z napisem huixinxijienankou. Po 3 tygodniach nauczylem sie wymawiac te nazwe. To tylko 3 przystanki. Rano jest jednak scisk a miejsce siedzace jest jak wygrana w totolotka. W ciagu ostatnich 40 przejazdow do szkoly udalo mi sie usiasc raz. I to na sekunde, bo weszla jakas babcia i wypadalo jej ustopic.


Pekinskie metro jest zabawne. Ludzie z tylu napieraja na Ciebie z calej sily gdy do niego wchodzisz, ale w tym samym czasie wychodzacy ludzie napieraja na ciebie z drugiej strony. Nie ma tam zadnych zasad. W sumie jest jedna - masz 30 sekund zeby wejsc lub wyjsc. Potem jest dzwonek i drzwi zamykaja sie raptownie. Jestem w metrze i czuje ze jestem tu atrakcja - jak malpa w cyrku. Po minucie docieramy do przystanku o dzwiecznej nazwie huixinxijienankou. Automat o glosie 40 letniej kobiety wypowiada nazwe stacji po chinsku i angielsku. Nagle moj wzrok skupia sie na chinczyku czytajacym ksiazke do nauki niemieckiego. Zagaduje go i w milej atmosferze mija nam kolejne 10 minut. Tysiac ludzi w wagonie przysluchuje sie dwom osobnikom poslugujacych sie dziwnym zlepkiem dzwiekow. Jezyku w ktorym nawet "Wesolych Swiat - herzliche weinachten" brzmi jak rozkaz rozstrzelania. 
Jest moja stacja - Beitucheng. Stad mam tylko 15 minut na piechote. Przez park, mostek, ulice i kolejny park. Jest godzina 7 rano gdy mijam grupke ludzi cwiczacych TAICHI. Niezmiennie od miesiaca przewodzi im 80-letni chinczyk. W grupie jest kilkanascie kobiet. Czasem maja ze soba wahlarze. Lubie ich mijac. Wtedy czuje ze jestem w Chinach - ze jestem daleko od domu. Ich chinska muzyke orientalna grana z malego radyjka slychac jeszcze przez dlugi czas.



Z chinskiego nastroju wyrywa mnie facet ktory wali sie plecami w drzewo. Az mam ochote krzyknac
- zrobi pan sobie krzywde! Prosze przestac! - ale on ma to w swoim malym nosie i dalej wali sie w to drzewo. Czy uslyszal to od kogos? A moze jego zona przeczytala o tym w "idealnej chinskiej pani domu"? Czy to rodzaj cwiczen? A moze samookaleczenia? Ten kraj ciagle mnie zaskakuje.
Jednak to co widze teraz sprawia ze otwieram oczy ze zdziwienia. Byl juz dzis facet chodzacy do tylu, byl chinczyk gadajacy po niemiecku i facet walacy sie w drzewo. No dobra - to wszystko da sie zrozumiec. Ale wyobrazcie sobie kolesia ktory lowi ryby w rzeczce. Przyniosl ze soba swoje zwierzatko i postawil je obok siebie. Pieska bym zrozumial. Kotka tez. Moze nawet kroliczka. Ale... PTAKA W KLATCE ???
Ide dalej i czuje sie jak celebryta bo trzech chinczykow idzie w rzedzie i mi klaskaja.
Usmiecham sie do nich i mowie ze nie trzeba, ale oni dalej klaskaja w jednym rytmie. Musialem wywrzec na nich wrazenie bo nawet jak juz zszedlem z ich pola widzenia to oni ciagle klaskali nawet na mnie nie patrzac. Po chwili spotykam kolejna grupe klaskajacych ludzi. Ci sa jeszcze dziwniejsi bo oprocz klaskania wydaja z siebie niezidentyfikowane dzwieki - cos jak malpa. Czyzby smiali sie z mojej europejskosci?
Po chwili docieram do murow Beijing Biss International School. Szkoly gdzie niezwykle rzeczy nie dzieja sie zbyt czesto, ale i tak jest super. Wiem ze to bedzie kolejny piekny dzien. Poraz pierwszy w zyciu moge z czystym sercem powiedziec - kocham swoja prace ...

 















sobota, 16 sierpnia 2014

Historia zatacza kolo




HISTORIA ZATACZA KOLO - CZYLI OPOWIESC O MARZENIACH


Pekin skrywa sie za warstwa smogu – scisk w porannym metrze ustal a popoludniowy harmider na zakurzonych ulicach  zniknal po zamknieciu drzwi. Wciskam numer 8 na klawiaturze windy i laduje w innym swiecie. Zostaje tylko spokoj i swiadomosc ze wszystko jest dobrze, niemal idealnie.
Pekin skrywa sie za warsta smogu – zapominam o nim na kilka chwil i cofam sie o 8 lat wstecz, kiedy to wszystko sie zaczelo.    
                
                                                          
Bedzie to opowiadanie o marzeniach i o tym ze czasem musi minac sporo czasu aby sie spelnily. Aby zycie poskladalo sie do kupy – jak puzzle. Kawalek po kawalku a po jakims czasie widac zarysy obrazu. Widac postacie, miejsce, tlo, kolory – jest dobrze, niemal idealnie. 27 lipca 2014 wszystko zaczelo sie od nowa, chociaz jak juz pisalem, wszystko zaczelo sie dokladnie 8 lat temu podczas podrozy do Londynu na spotkanie z moim kumplem Jankiem.
Zwykly czerwony autobus i dwoch zwyklych chinczykow czytajacych wspolnie zwykla chinska gazete. Smiali sie z czegos a ja nie mialem pojecia z czego. Dziwne krzaczki mieszaly sie ze soba i krzyczaly – nie masz tu wstepu bialasie. To bylo jak cios wymierzony w moja aryjskosc – ZAREZERWOWANE DLA RASY SKOSNOOKIEJ. To brzmi jak wyzwanie …


Praca pelnoetatowego pomywacza w hotelu Hunting Lodge wypelniona byla marzeniami. Byl to jeden z najszczesliwszych okresow w calym moim 30-letnim zyciu. Bez wiekszych zmartwien i zobowiazan. Z glowa uniesiona wysoko i z wiecznym usmiechem na twarzy. Ktos nazwal mnie najszczesliwszym pomywaczem na swiecie. Patrzac na to z innej perspektywy – jak mozna byc szczesliwym spiac przez prawie 2 lata po 5 godzin dziennie i byc na samym dnie w hierarchii zawodowej? Swiatelko w tunelu bylo lepsze niz kawa – przeciez to wszystko sie skonczy. Pewnego razu wroce do domu jak zwykle o 1 w nocy, zajze do skrzynki i znajde tam list z jednej z angielskich uczelni – bedzie tam informacja o tym ze to wszystko skonczylo sie tak naprawde – ze zostalem przyjety na wydzial filologii chinskiej. Pewnego razu ...



Realizacja marzen wymaga poswiecen. Mozna czekac w nieskonczonosc na ich spelnienie albo poprostu wyjsc im na przeciw i tym samym zwiekszyc szanse na ich realiacje. Nie chcialem aby “pewnego razu” bylo tylko sloganem sluzacym do usprawiedliwienia sie przed samym soba. “Pewnego razu” – moze znaczyc tyle samo co “nigdy” bez pierwszego kroku.


PIERWSZE KROKI

Niestety dla wiekszosci ludzi ten krok jest ostatnim.  Zabieraja sie za cos ochoczo, liczac ze rezultaty przyjda z dnia na dzien. Upadek po pierwszym kroku i brak odwagi zeby sie podniesc. Wystarczy spojzec na dzieci – czy ktores z nich raczkuje do dziesiatego roku zycia? Albo taki Chopin tez nie byl odrazu Chopinem i  napewno nieraz mama mu mowila:
-       Chopin! Skoncz juz te rzepolenie i idz juz spac ! 

Wytyczylem sobie kroki z punktu A ktorym byl zmywak do punktu B ktorym byly wymarzone studia. Prosty i wyklarowany cel. Wystarczylo tylko:
-       zdac egzamin jezykowy na dosc wysokim poziomie
-       dostac sie na studia na jeden z 3 brytyjskich uniwersytetow
-       zarobic kupe kasy – na tyle duzo zeby nie musiec pracowac przez najblizsze 4 lata

 Cel byl wiec wielki. Wyobrazalem sobie ze moje zycie bedzie jedna wielka nauka chinskiego. Bylem szczesliwy! Mialem cel !  Mialem marzenia !

Stoje wyprostowany na koncu rzeki
Juz most wybudowany co wiedzie w swiat daleki
Juz oczy nie siegaja tam gdzie serce siega
A dusza w tancu spiewa - wloczega, wloczega ... 


 Nie moglo byc mowy o drugim kroku bez wykonania pierwszego - nie dostane sie na studia bez certyfikatu. Czas wyruszac w dluga droge, niestety bez mapy  i drogowskazow. Czulem jednak gleboko w sercu ze tak ma wlasnie byc. Czasem przeszla mi przez glowe mysl – “ale jak juz dostane sie na te studia, to za co zaplace czesne? Gdzie bede mieszkal?”  Wtedy mialem dwie drogi do wyboru:

                                    Plan A – jakos to bedzie
                                    Plan  B – cos sie wymysli

Wyobrazalem sobie siebie jako bezdomnego studenta, ktory siedzi pod mostem i robi zadanie domowe przy swietle ksiezyca. Te mysli wydawaly mi sie zabawne – kiedys opisze swoja historie i powstanie z tego ksiazka roku. Nikt nie bedzie wiedzial o moim drugim zyciu. Do czasu kiedy spotkam Ta Jedyna, a ona poprosi mnie zebym pokazal jej gdzie mieszkam.



Dobrze pamietam moj pierwszy krok – byl to lutowy poranek kiedy wszedlem do splesnialego budynku z napisem “college”.
-        Chce sie nauczyc dobrze angielskiego
-        Sa tutaj cotygodniowe zajecia angielskiego w poniedzialki u szczerbatej Heather
-        Juz chodze na zajecia ze szczerbata Heather.  Powiedzialem wyraznie ze chce sie nauczyc DOBRZE jezyka angielskiego. Szczerbata Heather wychodzi w polowie lekcji. Raz w tygodniu to ja sie moze naucze co najwyzej dobrze wiazac sznurowki. - Cos szlo nie tak. Juz wybralem sobie droge zycia i nie chce znowu czegos zmieniac.
-       Sa jeszcze prywatne lekcje za 5 funtow za godzine.
-       Pomysle o tym – wyszedlem i zamknalem za soba drzwi.

Pamietam te 15 minut pomiedzy pierwsza a druga wizyta w tym budyneczku. W glowie wszystko kalkulowalem. A moze poprostu bede sie uczyl sam? Musze kombinowac. Moze poslubie jakas Angielke a jak juz zdam egzamin to sie z nia rozwiode?
-       Wroc tam! – slyszalem coraz wyrazniej.
-       Ale przeciez ta baba wyraznie mowila ze nie ma zadnej porzadnej szkoly
-       Wroc tam! Poprostu tam wroc…

Wrocilem tam poprostu. Z lekkim zawachaniem udalem sie pod recepcje.
-       prosze tu chwile zaczekac – powiedziala recepcjonistka. Czyzby na mnie czekala? Poszla do pokoiku obok i szeptala cos do kobiety ktora klikala na klawiaturze komputera. Niech poprostu tu przyjdzie i mile mnie zaskoczy.
-       No  niby jest jakas szkola gdzie zajecia sa 5 razy w tygodniu od 8-15.
-       GDZIE? JAK? NAPRAWDE? WLASNIE TEGO MI TRZEBA!

Sekunde pozniej wypelnialem druczek z niewielkiej szkoly w Kettering, jakies 10 kilometrow od mojego domu. Zajecia zaczynaja sie za 2 miesiace, jesli mnie zaakceptuja.  A zaakceptuja napewno – to jest moje przeznaczenie i teraz wszystko zaczyna sie klarowac.
Pewnego razu wrocilem z domu jak zwykle o pierwszej w nocy i otworzylem skrzynke. Byl tam list. Otwieram. Udalo sie … Poprostu sie udalo. Taki byl pierwszy krok.
Nie spalem tej nocy tylko gapilem sie przez okno i zastanawialem sie co bedzie dalej. Wiedzialem jedno – obojetnie co bedzie dalej – bedzie dobrze! Kolejne 1,5 roku bede mial wyjete z zyciorysu. Pobodka o 7 rano, szkola od 8-15 a potem szybko do pracy na zmywaku od 16 do polnocy. Potem jeszcze praca domowa.


Mijaly kolejne miesiace podporzadkowane jednemu celowi. Stawialem wszystko na jedna karte. Obawialem sie ze przez napiety grafik nie zdolam ani przylozyc sie do lekcji, ani do pracy zawodowej. Nikt jednak nie narzekal – ani nauczyciele, ani szef kuchni. Mi tez chyba nie zdarzalo sie narzekac. Kochalem oba te miejsca bo dawaly mi spokoj sumienia i nawzajem sie uzupelnialy. Obojetnie co bedzie – bedzie dobrze – powtarzalem jak mantre.
Lekki snieg zadomowil sie na ulicach Corby kiedy jechalem motorem na ostateczny egzamin jezykowy. To bylo jak koszmar – wjechalem w zly wlot na autostradzie i wyladowalem daleko od centrum egzaminacyjnego. Zostalo 30 minut!
Zostawiam wiec motor przy wejsciu do stacji kolejowej i biegne ale nie wiem dokad. 



Jest pociag! Licze minuty. Bede mial ich 7 po dojechaniu do Coventry. Biegam po miescie jak wariat. W koncu otwieram drzwi budyneczku spozniony 2 minuty, przepycham sie przez 30 osobowa grupe ludzi. Wykrzykuje cos do kobiety za lada zdyszany jak kon po westernie.
- Rejestracja na egzamin? Prosze na koniec kolejki. - Udalo sie!
5 godzin pozniej moge wracac do domu. Mysle o tekscie o mrowkach i pytaniach do niego. Czy napewno wszystko zaznaczylem? Czy dobrze zinterpretowalem wykres slupkowy? Ale zaraz … gdzie jest moj motor?! Zupelnie o nim zapomnialem przez cala te bieganine. Niech poprostu bedzie na tej stacji! Byl … niestety z karteczka przywieszona u boku – musze zaplacic 30 funtow za parkowanie w miejscu niedozwolonym. To i tak taniej niz jakbym mial pisac ten egzamin jeszcze raz. 


Byla 1 w nocy kiedy otwieralem skrzynke pocztowa 3 tygodnie pozniej. Mialem ochote krzyczec ale pobudzilbym wszystkich bo grzeczne Virusy o tej porza juz spia. Przynajmniej w dni powszednie, bo w weekend najczesciej imprezuja. Mialem ochote poprostu z kims porozmawiac i powiedziec – sluchaj stary! Zdalem! Zrobilem kolejny krok! Nie bylo jednak nikogo oprocz pustych scian. To bylo w tym wszystkim najgorsze. Bo jutro rano to juz nie bedzie to samo. Szczescie jest jedyna rzecz ktora sie mnozy kiedy sie nim dzielisz. Jeszcze raz schodze z nadzieja do kuchni. Nie bylo tam nikogo.

Snieg stopnial i pojawily sie pierwsze paki. Corby wyglada pieknie przez te dwa tygodnie – chyba tylko wtedy. Spedzalem wolny czas wypelniajac aplikacje na uniwersytet. Nie jest latwo – chinski jest wykladany tylko na 3 prestizowych uniwersytetach.  Ocenami z matury raczej sie nie pochwale. W liscie motywacyjnym pisze cos o mojej odwiecznej pasji do nauki chinskiego i wciskam enter. Niech sie dzieje co chce… Marzenia o obowiazkowym roku w Pekinie w czasie drugiego roku nauki. Marzenia o przebywaniu z ludzmi ktorzy mysla tak samo jak ja. Marzenia o rzuceniu kariery pomywacza i skupieniu sie tylko na nauce byly coraz blizsze. Ale jak mozna mieszkac w Pekinie? Przeciez to jest takie nieralne. Pekin nie istnieje i jest tylko wytworem wyobrazni. Tam sie nie da dojechac a co dopiero tam mieszkac!
Byla pierwsza w nocy kiedy otwieralem skrzynke. Tym razem mailowa. Sheffield University odrzucil moje podanie. Wiem ze to nie koniec, ale byl to cios prosto w serce. Sprawdzam maile po kilka razy dziennie. Czekam … Dni sa coraz cieplejsze i dluzsze. Czasem wszystko traci sens. Jestem zmeczony i mam dosyc tej calej monotonii. Jakas czesc mnie buntuje sie – chce spedzic troche czasu z moimi kumplami. Czy oni jeszcze o mnie pamietaja? Tak rzadko ich widuje ostatnimi czasy. Tesknie za zwyklym ogladaniem filmow z Virusem, Misza i Efixem. Odbije sobie w Pekinie – pocieszam sie.
       Byla pierwsza w nocy kiedy otwieralem maila … cos tam jest … wystarczylo mi tylko jedno slowo abym wiedzial ze moja dluga droga w koncu sie skonczyla
-       congratulations Mr Dopart. Wylaczylem komputer ignorujac cala reszte.
W kuchni spotykam mojego kumpla Virusa. Skomentowal to jednym zdaniem
-       zajebiscie stary! Trzymaj browara!




To bylo jak pewniak! Zdalem egzamin jezykowy, przyjeto mnie na studia a trzeci problem rozwiazal sie sam – rzad angielski udziela nieoprocentowanego kredytu na studia ktory zaczne splacac dopiero gdy zaczne zarabiac kupe kasy.
Ide na studia! Jade do Pekinu! Bede tlumaczem! Bede wladca swiata!!! 3 kroki ktore zajely prawie 2 lata. Postawilem wszystko na jedna karte – zainwestowalem czas i wysilek i teraz moge odetchnac. Poprostu sie udalo. I za miesiac zwolnie sie z pracy w hotelu a za dwa miesiace polece w miejsce ktore wskarze mi kostka do gry – do Japonii. Czemu nie Chiny? Chiny czekaja na specjalna okazje …
       Mijaly kolejne tygodnie! Coraz blizej konca i poczatku historii ktora zaczela sie w zwyklym londynskim autobusie. Sielanka … az do pewnego sierpniowego popoludnia.
       To bylo jak koszmar. Niestety nie dalo sie z niego wybudzic. Jednym telefonem ktos przekreslil wszystko. Ale … przeciez moja szkola, egzamin, list ze mnie przyjeto, dostalem kredyt studencki … a Pekin? Co z Pekinem? Jaki blad? Cos z moja matura nie tak? Przeciez mam zostac tlumaczem! To koniec ___/\/\/\/\______/\/\_________/\_____________________

Tata zauwaza ze cos jest nie tak. Probuje to jakos ukryc ale marnie mi to wychodzi. Pocieszenie znajduje u siostry. Zawsze moglem na nia liczyc i naprawde mozna mi jej pozazdroscic. Nieraz ratowala mnie z tarapatow i mam nadzieje ze juz nie bedzie musiala.
Dowiaduje sie o clearingu – podobno sa jeszcze miejsca na niektore kierunki studiow tylko trzeba sie spieszyc. A chinski? Jest chinski??? Chociaz jedno miejsce??
Jest japonski? No dobra – najwyzej pozniej zmienie na chinski po roku. Albo zastosuje plan A albo plan B – cos sie wymysli. Dzwoni telefon:
-       - Pan Dopart? Skladal pan podanie na jezyk japonski ale jest problem – na naszym uniwersytecie nie ma takiego kursu – w jaki sposob zlozylem podanie na kierunek ktorego nie ma? Do dzis tego nie wiem…
-       - Zna pan jakis inny jezyk?
-       - W szkole policealnej mialem piatke z niemieckiego.
-       - No to postanowione – prosze sie zglosic w poniedzialek do recepcji.
-       - To znaczy ze jestem studentem germanistyki?
-       - No …tak!




Rzeczy dzieja sie za szybko. Jeszcze 2 dni temu mialem studiowac chinski, potem zlozylem podanie na japonski, ale okazalo sie ze taki kierunek nie istnieje. Ale jest niemiecki. Niech sie dzieje co chce. Jade na studia!
-      - sinologie?
-       - Nie – germanistyke …

Juz chyba kazdy sie pomieszal w tym wszystkim. Nawet ja. Szczegolnie kiedy przypadkiem spotkalem Polaka Sylwestra ktory studiowal hiszpanski na Manchester Metropolitan University – czyli dokladnie tam gdzie ja studiowalem niemca.

-                          - No to musisz dobrze gadac po hiszpansku – powiedzialem
-                         - Nie znam ani slowka, mozna zaczac od poziomu zerowego.

Ostatni raz zmienilem kierunek studiow. Zostalem wiec studentem jezyka hiszpanskiego, z ktorym zwiazalem swoje pozniejsze zycie zawodowe. Co tu duzo mowic. Wszystko jakos zaczelo sie ukladac. Chinskiego uczylem sie na uniwersyteckich lektoratach 2 razy w tygodniu i dalej go kochalem. Prawde mowiac poswiecalem mu wiecej czasu niz hiszpanskiemu. Szkoda bylo jednak Pekinu…Studia w Hiszpanii jakos beda musialy mi to wynagrodzic. A Pekin zostawie sobie na specjalna okazje. A Kolejne rozdzialy?

·      4 miesieczna podroz do Ameryki Poludniowej rok pozniej podczas ktorej poznalem milosc swojego zycia.
·      Studia w Hiszpanii, porwanie Zanety ze soba i nasza 3 miesieczna podroz do Azji
·      Koniec studiow licencjackich i dluga droga do zawodu nauczyciela hiszpanskiego
·      Slub z Ta Jedyna i pierwsza powazna praca w angielskim gimnazjum
·      Ten dzien …

Ten dzien, czyli styczniowy wieczor w jednym z londynskich hoteli. Dokladnie raz w roku spotykaja sie tu przedstawiciele elitarnych szkol miedzynarodowych – instytucji ksztalcacych bogate dzieci ambasadorow, biznesmenow i inwestorow.



Liczba 168 nakrecala mnie najbardziej -  dokladnie w tylu krajach znajduja sie szkoly miedzynarodowe. Od Polski i Niemiec az do Portogualii. Przez Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Bahamy, Kajmany i Fiji. Konczac na Indiach, Bhutanie, Nepalu, Sudanie i 150 innych. Szkoly zachecaja mnostwem benefitow. Dostaniesz mieszkanie, niezle pieniadze, ubezpieczenie, ale najwazniejsze – dostaniesz najlepszych uczniow jakich mozesz sobie wymarzyc. Przypomnialy mi sie szczatki rozmowy z  Julianem, ktory spedzil w takich szkolach 25 lat, odwiedzajac 12 krajow
-       - ale jak to nie nakrzyczales na nikogo przez ostatnie 7 lat ??? A kiedy ostatnio musialem zostac z uczniem po lekcjach?
-      -  Nigdy !
-       - Sciemniasz czlowieku!
-       - Sprobuj…Wypelnij podanie i sam sie przekonasz. Swiat jest bardziej otwarty niz myslisz. Cholernie ciezko sie tam dostac, ale jak juz sie uda to gwarantuje ci ze nie wyjdziesz stamtad do konca zycia. To jak zamkniety krag dla wtajemniczonych.



Styczniowy wieczor w jednym z londynskim hoteli. Umawiamy sie na spotkanie z dyrektorami szkol w Koreii, Arabii Saudyjskiej, Omanie, Chinach, Niemczech, Dubaju, Rosjii i Wegier. Tylko tam szukali nauczyciela hiszpanskiego.  Jak zwykle na 2-letni kontrakt z mozliwoscia przedluzenia.
Podchodzimy do pana z Bahamow. Jak do cholery mozna byc dyrektorem szkoly na Bahamach? Przeciez tam ludzie jezdza na wakacje! Nikt tam nie mieszka na stale …Tak samo jak do Ustronia jezdzi sie tylko na wakacje !
Katem oka patrze na przedstawiciela szkoly w Kingston na Jamajce. W tym jednym miejscu spotkali sie ci wszyscy ludzie. Za chwile kazdy z nich wroci do swoich krajow. Prosze tylko o szanse – moge nawet jechac do Burundii na najgorsze zadupie ale dajcie mi szanse! Niech cos sie zmieni! Niech Nasze zycie bedzie takie o jakim zawsze marzylem z moja Zanetka – zebysmy mogli podrozowac, snic, odkrywac… Mieszkac w roznych krajach i cieszyc sie ze wszystkiego. Niech otworza sie wrote do tego zamknietego kregu.
Rozmawialismy z 30 dyrektorami – wiekszosc z nich nie chce nikogo bez doswiadczenia w systemie miedzynarodowym.
-       to zamkniety krag – ale jak juz tam wejdziesz, nie bedziesz chcial odejsc juz nigdy – mowil Julian.




Jak mam zdobyc doswiadczenie w systemie w ktory tak ciezko sie wkrecic? Pamietam te niepewnosc po kolejnej odmowie. Czy jest tu ktos kto nas szuka?
Podchodzimy do umiesnionego faceta ze szkoly w Pekinie. Przeglada nasze CV. Wyglada na to ze jest bardziej zainteresowany doswiadczeniem Zanety niz moim. Jej magister z nauczania angielskiego w Portsmouth University robi na nim wrazenie.

-       - Lubie Was ludzie. Przyjdzcie jutro do mnie to dluzej pogadamy. Chyba mam prace dla Was obu.
W ciagu ulamka sekundy bylem pewny. Mowie do Zanety
-       - Ten facet da nam prace! Zobaczysz!!!

Poprostu wiedzialem ze moja chinska opowiesc jeszcze sie nie zakonczyla. Historia zatoczy kolo a ja ponownie bede mogl zakochac sie w mieszaninie krzaczkow. I po co to wszystko? Czemu moje marzenia o Pekinie 7 lat temu zostaly raptownie przerwane? Ja wiem – i wie to Ona. Pekin czekal na specjalna okazje ktora wlasnie teraz sie nadarza. Przyjechalem tu z zawodem nauczyciela w towarzystwie mojej ukochanej zony – z miloscia mojego zycia ktorej szukalem przez tyle lat. Wszystko zaczyna do siebie pasowac. Tutaj w Pekinie konczy sie pewna historia i zaczyna kolejna. Obojetnie co bedzie – bedzie dobrze! Bo jest:

Plan A – jakos to bedzie
Plan  B – cos sie wymysli


Pekin czekal na cos szczegolnego - abysmy wjechali do niego w dwojke a wrocili w trojke. Dziekuje Bogu ze tak sobie to wszystko idealnie wykombinowal...